Niemiecki jest używany jako język ojczysty przez około 100 milionów ludzi na świecie i jest jednym z głównych języków w Unii Europejskiej. Najdłuższe słowa w języku niemieckim Niemiecki jest znany ze swojej zdolności do tworzenia długich słów poprzez łączenie różnych elementów.
Dziesiątym miastem na świecie pod względem zamieszkujących je osób jest Meksyk który znajduje się w państwie Meksyk. Mieszka tutaj 21,1 milionów osób. Warto zapoznać się jeszcze z kilkoma miastami, w których liczba mieszkańców to około 13-15 milionów osób. Są to między innymi Kalkuta z Indii, Karaczi z Pakistanu
Aktualny rekord Guinnessa. Obecną rekordzistką, która znalazła się na kartach Księgi Rekordów Guinnessa za sprawą swoich nóg, które uznano za najdłuższe nogi na świecie jest 17-letnia amerykanka z Texasu – Maci Currin. Co więcej, dziewczyna nie tylko przejęła tytuł od rosyjskiej modelki Ekateriny Lisiny, ale również
Bez wątpienia, zdecydowana większość najdłuższych słów świata pochodzi z zakresu chemii, biologii oraz medycyny, chociaż czasem trafiają się rodzynki z innych dziedzin życia. Jeśli weźmiemy pod uwagę terminologię naukową, to najdłuższym pojęciem na świecie jest słowo pochodzenia angielskiego, składające się z prawie
TERYTORIUMSPORNE. 10%. [PROCENTOWE ZESTAWIENIE PRZYCZYN STAWIANIA MURÓW NA ŚWIECIE] Obecnie 14% dorosłych na świecie, czyli 710 milionów ludzi, migruje. Przewiduje się, że w samej Afryce populacja w wieku produkcyjnym wzrośnie o około 1 miliard w 2055 r., zwiększając presję u bram Europy i Chin. Problemy środowiskowe mogą nasilić
lirik lagu sia sia ku korbankan harta jiwa dan raga. 25 lipca 2022, 07:20 Atom Dnia 11 marca 2011 roku trzęsienie ziemi o magnitudzie u wschodnich wybrzeży Japonii wywołało falę tsunami o wysokości 14 m, która uderzyła w Elektrownię Fukushima-Daichii nr 1 i nr 2. Wydawało się, że zaprojektowane wielowarstwowe systemy bezpieczeństwa powinny zapewnić zasilanie systemom kontroli chłodzenia. Niestety, ale trzęsienie ziemi w połączeniu z historycznie wysoką falą tsunami spowodowały wielowarstwowe uszkodzenia infrastrukturalne zarówno w sieci energetycznej, jak i przekładające się na działanie systemów zabezpieczających. W rezultacie, doskonale przygotowany zestaw narzędzi zawiódł – pisze Bolesław Wójtowicz z Instytutu Nowej MAEA w Fukushimie. Fot. MAEA W obawie przed kolejnymi awariami, wszystkie elektrownie jądrowe w Japonii zostały wyłączone w celu przeprowadzenia kontroli bezpieczeństwa. W dniu katastrofy, Japonia dysponowała w przeważającej większości nowoczesną flotą działających 54 reaktorów oraz trzech dalszych w budowie. Zgodnie z nowymi standardami regulacyjnymi wprowadzonymi w 2013 roku i zawierającymi dalsze wytyczne dotyczące bezpieczeństwa, zdecydowano o wyłączeniu na stałe 21 jednostek. Pozostała flota 33 reaktorów typu BWR i PWR w okresie 2011-2014 roku pozostała wyłączona z sieci energetycznej. Po dziś dzień zrestartowano 10 z nich, a przyszłość pozostałych pozostaje niepewna. Choć Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej wciąż klasyfikuje je, jako „operacyjne”. W rezultacie, podczas gdy w 2010 roku udział energii jądrowej w krajowej produkcji energii elektrycznej wynosił prawie 30 procent, w 2011 roku został zredukowany do 14 procent, a w okresie 2013-2015 roku nawet do 0,5 procent. Ostatnimi laty poziom ten oscyluje w obszarze 5-7 procent. Zarysowany udział energetyki jądrowej współgrał z poparciem społecznym. To, w wyniku zarysowanej katastrofy najpierw drastycznie spadło, a następnie powoli odbudowuje się w długotrwałym procesie. Po masowych protestach będących bezpośrednim następstwem katastrofy, rząd Japonii pod przewodnictwem ówczesnego premiera Noda Yoshihiko ogłosił plany uwolnienia kraju od energii jądrowej do 2030 roku, a także rezygnacji z odbudowy uszkodzonych reaktorów. Jego następca – Shinzo Abe – próbował podkreślać zalety energii jądrowej, która jest neutralna pod względem emisji dwutlenku węgla, ale nie udało mu się przywrócić w pełni japońskiego zaufania społecznego ani japońskiego potencjału jądrowego do poziomu sprzed Fukushimy. Powyższe traktować należy jako cios dla tokijskich planów, przewidujących przed katastrofą udział 60 procent atomu we własnym miksie energetycznym do 2100 roku. Wdrażany plan „Cool Earth 50” miał docelowo ograniczyć emisję CO2 o 54 procent do 2050 roku i o 90 procent do 2100 roku. Było to długoterminowe ambitne założenie, ale w pełni możliwe do wykonania, bo do 2030 roku udział atomu w japońskim miksie miał wynosić już 40 procent. Japonia to jeden z nielicznych krajów w świecie posiadający własną technologię budowy reaktorów jądrowych III/III+ generacji. Pozostaje również jednym z liderów technologicznych prowadzących zaawansowane prace nad reaktorami modułowymi (SMR) i IV generacji. Jest ona również jednym z nielicznych krajów posiadających technologię wzbogacania uranu i produkcji paliwa. Oznacza to, że po zapewnieniu sobie dostaw surowca, lokalny sektor energetyki nuklearnej jest właściwie samowystarczalny. Tymczasem w wyniku wydarzeń opisanych, niezależność energetyczna Japonii od źródeł zewnętrznych spadła. W 2010 roku wynosiła ona 20,2 procent, a aktualnie 12,1 procent, choć w 2014 roku było to zaledwie 6,3 procent. Syndrom Fukushimski, czyli węglowodorowy miks energetyczny Wyłączenie elektrowni jądrowych po katastrofie doprowadziło do okresu ciągłych przerw w dostawach prądu. Uwypukliło to słabość krajowego systemu energetycznego o monopolistycznej strukturze faworyzującej duże przedsiębiorstwa. Powstała post-nuklearna luka energetyczna, która spowodowała konieczność wypełnienia jej innymi źródłami energii. Japonia zmuszona była zatem zwiększyć przejściowo udział węglowodorów w gospodarce energetycznej kraju do 88 procent. Aby wypełnić energetyczną lukę, należało zrestartować liczne elektrownie węglowe, a także wybudować przynajmniej 20 nowych tego typu obiektów. W ogromnej większości odbywało się to w oparciu o dawne plany i istniejącą już częściowo infrastrukturę. W rezultacie, w 2019 roku węgiel odpowiedzialny był za generację 26 procent japońskiej energii. Jednocześnie należy zaznaczyć, że Japonia zmuszona jest importować praktycznie 100 procent tego surowca. W 2020 roku 75 procent pochodziło z Australii i Indonezji, a dalsze 12,5 procent z Rosji. Co ciekawe, Tokio nie zdecydowało się na zawieszenie protokołów z Kyoto, uznając ich nadrzędność. Zwiększając udział węgla w miksie energetycznym, jednocześnie udało się zmniejszyć silny udział ropy. To zjawisko szło w tandemie ze skokowym zwiększeniem roli gazu LNG. Poza już zakontraktowanymi wolumenami, Tokio zdecydowane było czasowo kupować każde wolne wolumeny na rynkach po cenie spotowej. Efektem było czasowe wybicie azjatyckich cen gazu ziemnego w górę i zwiększone koszta zakupów. W rezultacie, japońskie władze podjęły decyzję o restarcie starych elektrowni opalanych olejem, a to zmniejszyło naciski popytowy na rynki LNG. Praktycznie 100 procent ropy zużywanej w japońskim miksie energetycznym musi być importowane. W 90 procent ma to miejsce z krajów Zatoki Perskiej. Z kolei dla gazu ziemnego, poziom zależności od dostaw zagranicznych wynosi 97,7 procent, z czego 2/3 pochodzi z krajów Azji Południowo-Wschodniej. Dlatego też japońscy giganci rynkowi jak Mitsui i Mitsubiishi podjęli w 2012 roku decyzję o dokonaniu inwestycji w australijskie firmy sektora gazowego, celem pozyskania surowca. Piwot na paliwa kopalne zaowocował wytworzeniem negatywnego bilansu handlowego w latach 2011-2015, który w szczytowym momencie wyniósł około 120 mld dolarów rocznie. Gwałtowny przyrost importu paliw ostatecznie ustabilizował się wraz ze stopniowym restartem kolejnych bloków. W 2020 roku ropa stanowiła 6,6 procent japońskiego importu o wartości mld dolarów a gaz 5,41 procent o wartości 31,4 mld dolarów. Były to jednostkowo dwie największe kategorie importowe kraju. Po dodaniu do nich 2,44 procent węgla i 1,8 procent paliw oraz pozostałych okaże się, że import paliw stanowi 16,4 procent całkowitego importu japońskiego. Efektem gwałtownego zwrotu na węglowodory było pogorszenia się, jakości lokalnego powietrza. Podczas gdy “rozbijanie atomu” generowało minimalne bądź żadne zanieczyszczenia do atmosfery, zastąpienie go paliwami spalanymi znacząco wpłynęło na długoterminowe wskaźniki śmiertelności i zachorowalności powiązane z chorobami górnych dróg oddechowych. W 2010 roku, przed awarią emisje dla kraju wynosiły 429 g CO2 na kilowatogodzinę, w 2013 roku osiągnęły najwyższy poziom 572 g, a w 2017 roku wyniosły 496 g. Liczne oddolne głosy protestu domagały się przy tym zamknięcia elektrowni działających na paliwach kopalnych. Zwiększenie ich roli w japońskim miksie energetycznym przyczyniło się do wzrostów cen elektryczności. Co interesujące, wyższe ceny przyczyniły się do nieznacznej redukcji konsumpcji energetycznej, ale tylko podczas sezonów zimowych, kiedy to zużycie jest największe. Jednostkowe myślenie obywatelskie podyktowane budżetem domowym spowodowało w rezultacie zwiększenie wskaźników śmiertelności spowodowanej wyziębieniem organizmu, w szczególności pośród starszych wiekiem obywateli. Tokio musiało podjąć decyzję o ponownym uruchomieniu części bloków jądrowych, co rozpoczęto gradacyjnie od 2015 roku. Spowodowało to zelżenie nacisku na japoński sektor generacji energetycznej, przy jednoczesnej silnej niepewności co do jego dalszego kierunku rozwoju. W 2019 roku 37,1 procent japońskiej elektryczności pochodziło z ropy a 25,3 procent z węgla – razem stanowiło to 62,4 procent. Kolejne 22,4 procent generowane było ze spalania gazu ziemnego. Choć należy zaznaczyć, że dostępne dane różnią się z zależności od źródła. Tu widoczny jest interesujący rozłam lokalny dotyczący traktowania gazu ziemnego. Podczas gdy EU uznaje go za zero-emisyjne źródło energetyczne, Japonia ma na ten temat zupełnie odmienne zdanie. Poza czynnikami rządowymi, dała temu wyraz ostatnimi czasy najważniejsza gazeta biznesowa kraju – Nikkei. Podążając za nomenklaturą japońską, należy zatem dodać LNG do puli paliw kopalnych, co zwiększy ich udział w miksie do 84,8 procent w 2019 roku. Atom i zeroemisyjna przyszłość po japońsku Od wielu lat, Japonia mierzy się z problemem w postaci długoterminowych planów zmiany profilu energetycznego kraju. Zgodnie z założeniami Protokołów z Kyoto, rząd obrał długoterminowy kierunek na energię odnawialną. Oryginalnie transformacja zero-emisyjna miała odbywać się przy znaczącym stosowaniu mocy nuklearnych. Trwający jednak od 2011 roku „Syndrom Fukushimski” sprawił, że Tokio cierpiało na problemy związane z decyzyjnością dotyczącą atomu. Dopiero w 5-tym „Basic Energy Plan” opublikowanym w 2018 roku, określono atom jako „ważne źródło energii (…) przyczyniające się do stabilności długoterminowej struktury podaży energii i popytu na nią”. Powyższe zostało potwierdzone w 2021 roku przez „Plan for Electricity Generation to 2030”, który podlegał konsultacjom publicznym. Oryginalnie Japonia zobowiązała się zredukować swój poziom emisji o 26 procent do 2030 roku, zwiększając przy tym udział energii generowanej ze źródeł odnawialnych początkowo do ponad 22-25 procent. W tym okresie udział LNG miał wynieść około 20 procent. Jednak poziomy generacji energii już w 2019 roku wskazywały, iż 18 procent elektryczności zostało wyprodukowane w Japonii ze źródeł odnawialnych. W ich skład wchodzą źródła wodne (7,8 procent), solarne (6,7 procent), biomasa (2,6 procent), wiatrowe (0,7 procent) i geotermalne (0,3 procent). Ponieważ Japonia ostatecznie spełniła założone cele na dekadę przed ustaloną datą, a presja międzynarodowa na zero-emisyjność pozostaje silna, podjęto decyzję o podwyższeniu celów założonych do poziomu 36-38 procent. To potwierdzone zostało we wspomnianym „Plan for Electricity Generation to 2030” z 2021 roku. Ponownie potwierdzono udział atomu w miksie energetycznym, tym razem na poziomie 20-22 procent. Istnieją przy tym silne naciski korporacyjne, chociażby ze strony koalicji przemysłowej zrzeszonej w ramach Japan Climate Leader’ Partnership. Powyższa reprezentuje najważniejsze korporacje międzynarodowe, ich japońskie oddziały oraz część generycznie japońskich gigantów przemysłowych. Lobbuje ono silnie za przyspieszeniem udziału energetyki odnawialnej w miksie. Powyższe założenia wydają się w perspektywie makroekonomicznej mieszanką dobrych pomysłów, ale jednocześnie wyzwań. Wymagają przy tym ogromnych nakładów inwestycyjnych oraz często rządowego subsydiowania. Pierwszym zauważalnym problemem dla Japonii jest znaczna cena kosztów dla energii solarnej, spowodowana wysokimi cenami ziemi w tym małym i gęsto zaludnionym kraju, który dodatkowo posiada w swojej szerokości geograficznej limitowaną ilość dostępnego słońca. Wyspiarski kraj jest górzysty i zalesiony, istnieje przy tym silny opór przed wylesianiem. Na dodatek Japonia jest w stanie wytworzyć niewiele paneli solarnych w porównaniu do Chin, a i to głównie dla gospodarstw domowych. Chiny zdominowały branżę globalnie, a napięcia geopolityczne, silna konkurencyjność i zależność surowcowa Kraju Kwitnącej Wiśni nie sprzyjają jej w próbie podważenia dominacji Pekinu. Pomimo powyższego, Japonia może obwieścić na solarnym polu sukces, ponieważ osiągnęła już ponad 70 GW, praktycznie z poziomu zerowego w 2011 roku. Jednak wysokie dotacje zniechęcały deweloperów do obniżania kosztów, co przyczyniło się do tego, że japońskie solarne odnawialne źródła energii są jednymi z najdroższych na świecie. Za perspektywiczny i innowacyjny pomysł uznaje się promowanie i rozwój technologii amoniakowo-wodorowych, które znajdują już miejsce w niektórych modelach aut produkowanych przez japoński sektor samochodowy. Japonia jest tu jednym z technologicznych pionierów i liderów na skalę globalną. Istnieje przy tym rosnący silnie rynek stacjonarnych wodorowych ogniw paliwowych Ene-Farm liczących aktualnie ponad 500 tys. jednostek w całej Japonii. Jednocześnie bardzo silnie wzrosła w Japonii liczba stacjonarnych litowo-jonowych systemy kumulowania zebranej energii. W 2020 roku było to blisko 500 tys. jednostek. Problemem jest, że przy aktualnie stosowanej technologii litowo-jonowej czy litowo-metalowej, nadal następuje długotrwała utrata zachowanych mocy energetycznych. Dotychczasowe rozwiązania technologiczne są również ograniczone przez ograniczony czas życia baterii a recycling litu jest nadal zjawiskiem trudnym i nieefektywnym. Choć trzeba zaznaczyć że sektor należy do najsilniej rozwijających się w świecie i największe przełomy są nadal przed nami. Ponownie, należy zaznaczyć wagę surowców w powyższych rozwiązaniach. Japonia nie produkuje litu, kobaltu ani niklu i zmuszona jest importować 100 procent swojego zapotrzebowania. Należy to postrzegać jako problematyczne w dobie postępującej de-globalizacji i problemach logistycznych. W planie zaznaczono także wagę wyłapywania i recyclingu CO2 z atmosfery. Casus australijskiego projektu Gorgon LNG wskazuje jednak wyraźnie, że założone dla tego typu jednostek cele są nieosiągalne. Jedynymi beneficjentami w tym konkretnym przykładzie, są właściciele obiektu, czyli joint-venture Chevrona, Shella i Exxon Mobil silnie subsydiowane przez Canberrę. Sugerowana jest również konsolidacja dotychczas podzielonych sieci energetycznych, tak aby móc przygotować się na wypadek trzęsień ziemi czy dostosować ją do zmiennych przepływów energii wygenerowanej ze źródeł odnawialnych. Dzięki temu, przynajmniej teoretycznie możliwe będzie zwiększenie udziału OZE w koszyku energetycznym. Rola atomu w nowym miksie energetycznym W 2020 roku świat inwestorów sektora atomowego obiegła informacja o podpisaniu wartego miliard dolarów kontraktu pomiędzy rządem japońskim a jednym z czołowych globalnie producentów uranu – Uzbekistanem. Uznano to za bardzo pozytywny sygnał w szczególności iż Tokio spędziło większość ostatniej dekady w atomowym rozkroku. Ostatecznie potwierdzono, że energia atomowa ma pełnić funkcję wspierającą przemianę profilu energetycznego kraju. Istnieją liczne głosy, czy to z Międzynarodowej Agencji Energetycznej, czy też od jednego z japońskich operatorów sieci energetycznej – TEPCO – dotyczące konieczności użycia zawieszonego aktualnie potencjału energetyki nuklearnej. Do powyższych głosów dołącza się od dawna Masakazu Toyoda – przewodniczący japońskiego Institute of Energy Economics – wskazując na efektywność i oszczędności związane z użyciem atomu. Wskazuje on jednocześnie na przewagi energii nuklearnej, jako stałego i stabilnego źródła energetycznego, w przeciwieństwie do zmiennej energii wiatrowej czy solarnej. Casus zimowych blackoutów w amerykańskim stanie Teksas czy aktualnych problemów związanych ze znacznym zapotrzebowaniem energetycznym w okresie letnim, zdają się udowadniać, że zbyt duży udział OZE i gazu ziemnego w miksie, powoduje destabilizację zasilania. Dodatkowo pan Toyoda wskazuje na korzyści płynące z użycia gazu, ale jednocześnie na silny potencjał do niestabilności popytowo-podażowej. Widoczne jest to w szczególności w obliczu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Dla kraju, w którym brakuje zasobów naturalnych, a który był jednym z liderów w technologii nuklearnej, wytwarzanie energii z rozbicia atomowego wydaje się być logiczną koniecznością. W przypadku Japonii, zapewni ono stabilne dostawy energii elektrycznej, obniży jej koszty, a także pomoże w ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych. Zakres docelowych 20-22 procent oznacza jednak, że nie wszystkie elektrownie jądrowe mogą liczyć na restart. A aby można było je uruchomić ponownie, muszą one spełniać zaostrzone wymagania prawne, w których priorytetem jest bezpieczeństwo. Te określane są przez powstałą w miejsce starych organów Nuclear Regulation Authority (NRA), która stworzyła restrykcyjny zestaw wytycznych. Pełny restart japońskiego atomu powinien spowodować zelżenie choć trochę nacisku na globalne rynki LNG, choć odbywać będzie się to lokalnie – na rynkach azjatyckich. Jednak w sytuacji embarga węglowodorowego na Rosję i niemożności zatkania dziury popytowej aktualnymi poziomami produkcji, każde uwolnione wolumeny są ważne. Jednocześnie, globalne zjawiska i ich wpływ na rynki energetyczne potwierdzają trojaką konieczność, do zastosowania chociażby dla Polski: – Posiadania własnych, niezależnych od czynników zewnętrznych źródeł generacji energetycznej, – Niepodważalną rolę energetyki atomowej w nie-emisyjnym miksie energetycznym, – Konieczność długoterminowego udziału w procesie badań nad technologiami wodorowymi czy systemów zachowania energii. Tym bardziej że choćby na gruncie technologii atomowych Polska ma otwarte drzwi do współpracy z naukowcami japońskimi i koreańskimi. Po latach radzenia sobie z „Syndromem Fukushimskim”, Tokio potwierdza konieczność utrzymania silnej niezależności energetycznej kraju w obliczu wielkich zmian o zakresie globalnym. Nowy kierunek energetyczny uznaje przy tym konieczność stosowania energii atomowej w miksie. A Japonia kolejny raz pokazała, że potrafi sobie poradzić z najcięższym nawet szokiem pourazowym. Źródło: Instytut Nowej Europy RAPORT: Czego nauczyliśmy się 10 lat po Fukushimie?
Na eKorekcie24 zbieramy ciasteczka (tzw. pliki cookies), w celach statystycznych. Jeśli nie masz nic przeciwko temu – możesz zamknąć ten komunikat, korzystać ze strony i zgłębiać tajniki poprawnej polszczyzny, o której piszemy na naszym blogu :) Zamknij Data publikacji: 14 grudnia 2009 Chyba wszyscy uwielbiamy bić rekordy. Czy językowe również? Czy są w ogóle takie? A może same języki między sobą rywalizują? Może pojedyncze wyrazy w obrębie danego języka? Zapewniam, że tak! Oto 4 przykłady niecodziennych rekordów językowych! Najdłużej współistniejące konstrukcje składniowe Niektórzy pytają nas, czy należy mówić będę pisał czy będę pisać. Odpowiedź brzmi: bez różnicy. Jak kto woli. Czy kiedyś było inaczej? O dziwo, nie. Formy będę pisał/czytał/mówił i będę pisać/czytać/mówić to swoiści rekordziści, ponieważ obie formy współistnieją w polszczyźnie od XV wieku! Jest to o tyle dziwne, że język nie znosi równorzędności. Na ogół bywa tak, że prędzej czy później jedne formy wypierają drugie, jedne wyrazy zyskują naszą aprobatę, inne odchodzą w niepamięć. Wspomniane formy to ewenement w polszczyźnie – obie konstrukcje od pięciu wieków są równie częste i nie zanosi się na to, byśmy którejś nagle mieli się wyrzec i zacząć mówić wyłącznie będę pisał tylko tak lub a może będę pisać właśnie tak :) Najdłuższy wyraz Mówi się czasem, że najdłuższym określeniem może pochwalić się małoletnia mieszkanka Konstantynopola, czyli… Konstantynopolitańczykowianeczka. Czy to rzeczywiście najdłuższy wyraz? Absolutnie nie! Jeśli ktoś takowy znajdzie, to wystarczy dodać jedno super-, ekstra- czy hiper- i już rekord będzie pobity. Do każdego rzeczownika można też dodać przeczenie, możemy więc o sobie powiedzieć, że jesteśmy nie-Konstantynopolitańczykowianeczkami. Na matematyce mniej się znam, ale umysły ścisłe chyba nadal szukają najwyższej liczby. Czy jest nią 9999999999999999999999999999999999? Raczej nie :) Najdłuższe zdanie Co innego, jeśli mowa o najdłuższym zdaniu. Tu już potrzeba więcej finezji i polotu. Wykazał się nimi niewątpliwie Jerzy Andrzejewski w Bramach raju (autor Popiołu i diamentu). Jeśli ktoś czytał tę minipowieść, to wie, że pierwsze zdanie ciągnie się przez ok. 100 stron. Drugie zdanie, które zarazem kończy utwór, ma 4 wyrazy: I szli całą noc. Oczywiście brak podziału tekstu na zdania to tylko zabieg formalny. Andrzejewski operuje bezspójnikowymi zdaniami współrzędnymi, które oddziela przecinkami, tymczasem w wielu miejscach oczywiste byłoby użycie kropki. Interpunkcja daje piszącemu pełną swobodę, a Andrzejewski obficie z tej swobody korzysta. Mimo to trzeba oddać mu sprawiedliwość: niewątpliwie jest twórcą najdłuższego zdania w polskiej (a może i światowej?) literaturze. A to, że to tylko kwestia formalna, tak, a nie inaczej dobrana interpunkcja, to już zupełnie inna sprawa. Najszybsza maszynistka na świecie Pewnie niektórzy z nas sprawdzali już swoją szybkość pisania na klawiaturze. Jeśli ktoś nie próbował, to zapraszam choćby na ten test szybkości. Mnie sporo zabrakło do połowy wyniku, który osiągnęła rekordzistka, czyli Barbara Blackburn. Jak podaje Wikipedia, według Księgi rekordów Guinnessa najszybsza maszynistka świata pisała przez 50 minut z szybkością 150 słów na minutę. Maksymalna szybkość, jaką osiągnęła, to 212 słów na minutę (konkretnie, o ile dobrze pamiętam z innego źródła, było to 1060 znaków na minutę)! Co ciekawe, Barbara Blackburn używała klawiatury Dvoraka (nie tej naszej, czyli tzw. QWERTY). A Ty jak szybko piszesz? :)
Rzeki od zawsze miały ogromne znaczenie dla ludzi. To one są domem dla wielu gatunków ryb. To w ich ujściach powstawały miasta. One dawały wodę pitną i… życie. Również dzisiaj rzeki mają ogromne znaczenie. Czy wiesz, w jakim państwie znajduje się najdłuższa rzeka świata? Najdłuższa rzeka świata – Nil czy Amazonka? Szukając informacji na temat tego, jaka jest najdłuższa rzeka na świecie, na pewno zetkniesz się ze źródłami, które jako najdłuższą rzekę wskazują Nil i takimi, które mówią o Amazonce. A jaka jest prawda? W dolinie Nilu powstała cała starożytna cywilizacja Egiptu. Nil ma 6650 kilometrów długości i przepływa przez obie półkule – północną i południową. Powierzchnia dorzecza ma prawie 3 mln km². Amazonka jest rzeką Ameryki Południowej, mającą 6400 kilometrów długości (przynajmniej tak wynikało z wcześniejszych ustaleń). W jej dorzeczu wyrastają największe lasy tropikalne. Nic dziwnego – Amazonka posiada największe na świecie dorzecze i największe zasoby wodne. Amazonka płynie przez Brazylię, Peru i Kolumbię. Jaka jest najdłuższe rzeka na świecie? Powyższe dane wskazują, że to Nil jest najdłuższą rzeką świata. Skąd więc wątpliwości? Według niektórych źródeł, długość Amazonki to nie 6400, lecz 7040 kilometrów długości. Trudność w obliczeniach wynika z bardzo licznych dopływów rzeki. Jednak ustalenia naukowców, oparte na badaniach satelitarnych dostarczonych przez NASA, potwierdzają detronizację Nilu. Według tych ustaleń, Amazonka miałaby być od niego o 140 kilometrów dłuższa. Choć w tej kwestii, zdania naukowców nadal są podzielone, wydaje się, że uznanie Amazonki najdłuższą rzeką na świecie, jest tylko kwestią czasu. Najdłuższe rzeki na świecie Obok Nilu i Amazonki, które „walczą” o pierwsze miejsce w kategorii najdłuższa rzeka świata, imponującą długość osiągają również inne rzeki. Są to: Jangcy: 6300 kilometrów długości Missisipi: 6275 kilometrów długości Jenisej: 5539 kilometrów długości Huang He (inaczej Żółta Rzeka): 5464 kilometrów długości Ob-Irtysz: 5410 kilometrów długości Parana: 4700 km kilometrów długości Kongo: 4700 kilometrów długości Amur: 4444 kilometrów długości Twitter Fotografie: Twitter (miniatura wpisu), Twitter
Z prospektu informacyjnego dewelopera: “Informacja o zgodzie banku finansującego przedsięwzięcie deweloperskie lub jego część albo finansującego działalność dewelopera w przypadku zabezpieczenia kredytu na hipotece nieruchomości, na której jest realizowane przedsięwzięcie deweloperskie lub jego część, albo też finansującego zakup tej nieruchomości lub jej części w przypadku równoczesnego ustanowienia zabezpieczenia hipotecznego − na bezobciążeniowe wyodrębnienie lokalu mieszkalnego i przeniesienie jego własności albo bezobciążeniowe przeniesienie na nabywcę własności nieruchomości wraz z domem jednorodzinnym lub użytkowania wieczystego nieruchomości gruntowej i własności domu jednorodzinnego stanowiącego odrębną nieruchomość lub przeniesienie ułamkowej części własności nieruchomości wraz z prawem do wyłącznego korzystania z części nieruchomości służącej zaspokajaniu potrzeb mieszkaniowych albo informacja o braku zgody banku finansującego przedsięwzięcie deweloperskie lub jego część, albo finansującego działalność dewelopera w przypadku zabezpieczenia kredytu na hipotece nieruchomości, na której jest realizowane przedsięwzięcie deweloperskie lub jego część, albo też finansującego zakup tej nieruchomości lub jej części w przypadku równoczesnego ustanowienia zabezpieczenia hipotecznego − na bezobciążeniowe wyodrębnienie lokalu mieszkalnego i przeniesienie jego własności albo bezobciążeniowe przeniesienie na nabywcę własności nieruchomości wraz z domem jednorodzinnym lub użytkowania wieczystego nieruchomości gruntowej i własności domu jednorodzinnego stanowiącego odrębną nieruchomość lub przeniesienie ułamkowej części własności nieruchomości wraz z prawem do wyłącznego korzystania z części nieruchomości służącej zaspokajaniu potrzeb mieszkaniowych.” Za przesłanie znaleziska dziękujemy Pani mec. Miłce Zagłobie :)
Chanel Tapper Posiadaczka najdłuższego języka na świecie. Jej język mierzy 9,75 cm, co czyni go dwa razy dłuższym od języka przeciętnego człowieka. Tagi ludzie kobieta Możliwa dezaktualizacja Niektóre rekordy mają to do siebie, że lubią być pobijane. Ponieważ minęło już trochę czasu od dodania tego rekordu, jest wysoce prawdopodobne, że nie jest on już aktualny. Jeżeli wiesz kto ma najdłuższy język na świecie i nie jest to Chanel Tapper, prosimy o zgłoszenia nam tego faktu przez formularz. Podobne rekordy
najdłuższe zdanie na świecie